Sonic Fanon Wiki
Advertisement

Minęło już 3 miesiące od czasu mojej przeprowadzki na Mobiusa. Chodziłam normalnie do szkoły i prowadziłam normalne życie. Jeżeli bycie kolejną bohaterką jest normalne. Nikomu nie powierzyłam swojego sekretu. Nawet najlepszej przyjaciółce. Moim największym problemem był Eggman. Ale zawsze udawało się nam go powstrzymać. Dopóki nie popełnił on największego błędu, przez który musiałam się zmierzyć z moim PRZEZNACZENIEM.

Rozdział 1: "Gra"[]

Obudziłam się koło 9 rano. W nocy ja i Team Crystal dostaliśmy wezwanie. Musieliśmy skopać Eggmana. Znowu. W głowie ciągle pobrzmiewały mi jego słowa, pod koniec starcia: "Ty mała, wredna dziewczynko! Ciągle stajesz mi na drodze. Ale w końcu odkryje twój sekret. Strzeż się. Za niedługo to ty będziesz przegrana." Niby zawsze się tak odgrażał, ale teraz miałam jakieś dziwne przeczucie. Poszłam zjeść śniadanie. Dzisiejszy dzień zapowiadał się nudno. Emily i reszta pojechali odwiedzić swoich krewnych. Nie było też Zuzy i Kaita, gdyż wyjechali gdzieś, by spędzić razem ten dzień. Sonica i innych też zresztą nie było. Musieli udać się na Ziemię. Z nudów ubrałam się i poszłam na spacer. W parku wpadłam na Marcela.

- O, hej Veronica. Nie wyjechałaś do rodziny? - zapytał się mnie lis.

- Nie, niby po co skoro uciekłam z domu? - wyrwało mi się.

- A, nie wiedziałem - odpowiedział chłopak. - Wiesz co? to nawet całkiem dobrze. Bo chciałbym ci coś pokazać.

- Co? - zapytałam się go.

- "Żywiołową Grę". Ale nie tutaj. Znasz jakieś ustronne miejsce?

- Tak, za moim domem jest polanka.

- No to chodźmy.

Po paru minutach już byliśmy na miejscu.

- No dobra, najpierw muszę ci dać to - i pokazał mi jakąś bransoletę. - Jest to Ganulet, do niego wkładasz Kulę Mocy. Nosi się go na lewej ręce - właśnie miał mi go dać, bym go założyła, gdy zorientował się, że moja prawa dłoń jest w bandażu.

- Możesz ty mi założyć? Ja nie dam rady - powiedziałam.

- Jasne - i założył mi na lewą rękę Ganulet. - To jest Kula Mocy, wkłada się ją do Ganuletu - dał mi jakąś kulę. - A to Karta Żywiołu, nimi atakujesz - oraz podał mi kartę.

- Dobra, jak się w to gra?

- To proste, wkładamy Kulę Mocy do Ganuletu i oboje krzyczymy Chikara no kyū (Kulo Mocy), a następnie ty krzyczysz Yōso o sentaku shimasu (Wybierz Żywioł) gdy Kula wybierze ci żywioł, wypowiadasz jego nazwę i swoją. A następnie ja się przemieniam i zaczynamy walkę.

- Ok, na trzy. Raz...dwa...trzy!

Chikara no kyū - krzyknęliśmy na raz.

Yōso o sentaku shimasu - wykrzyczałam. Z Ganuletu wystrzelił biało-błękitny promień.

- Wow, masz żywioł nieba. Raadko kto go ma. Wykrzycz teraz Sora i swoją nazwę.

Sora! Ostatni Anioł! - zaczęłam się zmieniać. Otoczyło mnie takie jakby lasso stworzone z chmur i błękitnego pyłu. Moje włosy stały się błękitne. Powieki pomalowane miałam na jasnoniebieski. Byłam ubrana w spódniczkę i bluzkę. Oczywiście w kolorach błękitu. Buty sięgały kolan. Były lodowo-niebieskie z różowym sercem na czubku. utro stało się białe, tak jak moja kolia. Na dłoniach miałam lodowo-niebieskie rękawiczki. Z pleców wyrosły mi białe skrzydła anioła.

- Oooo, wyglądasz...- Marcel nie mógł się wysłowić.

- Teraz twoja kolej.

Kurayami (Ciemność)! Krwawy Wróg! - wykrzyczał chłopak. (od Autorki: nie będę opisywać jego przemiany, gdyż już została opisana przez Eyless Adę w Mobius: Moje Życie)

- Nieźle, no to zaczynamy! - powiedziałam.

- Użyj Karty Żywiołu - powiedział chłopak.

- Ok. Niebiańska Światłość! - zaczęłam świecić. Uderzyłam w Marcela kulą światła. Jak widać, trochę go to oślepiło.

- Teraz ja! - powiedział po czym mnie zaatakował.

Nasza walka strasznie się przeciągała. Jak na pierwszy raz, bardzo dobrze sobie radziłam. Jednak zostałam przez niego pokonana.

- Trzeba przyznać, jesteś bardzo dobra - powiedział Marcel.

- Dzięki, ty też - odpowiedziałam.

Resztę dnia spędziłam w domu czytając i ćwicząc.

Rozdział 2: "Propozycja i nowy problem"[]

Dzisiejszy dzień w szkole był bardzo ciężki. Ale i przyjemny. Ostatnio moich relacjach z Edwardem nastąpił niespodziewany postęp. Staliśmy się dla siebie dobrymi przyjaciółmi. Częściej ze sobą rozmawialiśmy, ale dla mnie zaczęło to znaczyć coś więcej. A przynajmniej tak się wydawało. Nikt o tym nie wiedział. Jednak Edward też zachowywał się w stosunku co do mnie inaczej. Co prawda już mnie kilka razy uratował, ale teraz było jakoś tak inaczej. Napięcie powoli narastało. Czułam się dziwnie przy nim. Akurat podszedł on do mnie na długiej przerwie.

- Hej Veronica - powiedział Edward.

-  Hej. Co tam? - zapytałam się go.

- A no wiesz, nic nowego. Słyszałaś o balu? 

- Jakim balu? - zapytałam się go zainteresowana. Przy Edwardzie o wiele gorzej szło mi ukrywanie emocji.

- No w każdą porę roku jest u nas organizowany bal. Za dwa tygodnie w piątek ma się odbyć Bal Jesienny. Wiesz, przychodzi się w eleganckich strojach, tańczy itp. Zawsze to było dla chętnych, ale w tym roku Bal Jesienny jest obowiązkowy, gdyż mają przyjść goście z zewnątrz a dyrektor powiedział jasno, że trzeba mieć parę.

- A, o to ci chodzi. To tak, słyszałam.

- Zaprosił cię już ktoś?

- No cóż, miałam wymigać się moją raną na nodze, którą mam od dwóch dni i nie chce się za bardzo goić. Spławiłam już tak twojego brata.

-  Aha, nie no spoko. Tak tylko pomyślałem, że mogłabyś zechcieć ze mną pójść. 

- O, nie pomyślałam, że ty w ogóle będziesz chciał iść.

- Wiesz, jesteś tak naprawdę jedyną osobą, z którą bym się tam nie nudził, ale jak nie chcesz - chłopak odwrócił się.

Właśnie miał odejść, gdy złapałam go za rękę.

- Poczekaj, nie mam nic przeciwko temu, byśmy razem poszli na bal - powiedziałam. Czułam, że się rumienię i nie mogę tego powstrzymać.

- To...świetnie. Zdzwonimy się, ok?

- Dobrze - patrzyłam się w jego oczy.

Ich kolor przypominał mi jeden z trzynastu Anielskich Kryształów. Fioletowy Kryształ. Kryształ Magii. Symbol rodu Rilla. Patrzyliśmy się tak na siebie, dopóki nie zadzwonił dzwonek i nie musieliśmy iść na lekcje. Po lekcjach, miałam do domu wracać z Emily i Jerremym. Tak się złożyło, że nauczycielka matematyki poprosiła mnie, bym na chwilę została. Po krótkiej rozmowie, dołączyłam do Emily i Jerremy'ego. Nie byli sami. Razem z nimi stał  czarno-biały lis. Miał białe włosy, związane w warkocza i szare oczy. Na sobie miał szaro-biało-błękitną bluzkę, ciemnoszare, krótkie spodenki, biało-niebiesko-szare buty do kolan i białe rękawiczki. Trzymał Emily za rękę. 

- O, Vera. To jest Lis Will Cruose, mój chłopak - powiedziała Emily, gdy do nich doszłam.

- Hey, Jeżyca Veronica - powiedziałam.

- Cześć, Emily sporo o tobie mówiła. Nie mogliśmy się widzieć, bo dopiero wróciłem z podróży.

- Jasne - odpowiedziałam. - Zgaduje, że idziecie razem na bal? - spytałam.

- Tak, a ciebie ktoś zaprosił? - zapytała się lisica.

- Idę z Edwardem.

- Z Edwardem? Edwardem Terry? - pytał się zaskoczony Will.

- No tak.

- Wow, pierwszy raz słyszę o tym, że Edward zaprosił jakąś dziewczynę.

- No cóż, Veronica ma duże powodzenie wśród chłopców. Niestety większość się jej boi. Ale na przykład Mason zabiega o jej względy - mówiła Emily.

Gdy tak lisy ze sobą rozmawiały, zauważyłam, że Jerremy jest jakiś przygaszony. Miałam właśnie go zapytać, co się stało, gdy:

- Czemu zawsze na siebie wpadamy? - zapytał Edward, który wpadłby na mnie, gdyby mnie nie zauważył.

- Nie wiem. Nie wierzę w zbieg okoliczności - odpowiedziałam.

- O, cześć Edward - powiedział Will.

- Hej.

- Słyszałem, że zaprosiłeś Veronicę - wskazał na mnie. - Co się takiego stało?

Rozmowa dalej się ciągnęła. Tak szliśmy w kierunku naszych domów. Właśnie przechodziliśmy koło centrum, gdy to się stało.

- Długo się nie widzieliśmy - usłyszałm za sobą ten chłodny, opanowany głos. Odwróciłam się. Za nami stał żółto-biały kangur z brązowymi włosami i ciemnozielonymi oczami. Na sobie biał czerwony płaszcz, czarne spodnie, biało-czerwone buty i bandaże na dłoniach. - Witaj, Veronico.

- Czego chcesz, Tanatanie? - zapytałam się kangura.

- No cóż, powinnaś się domyślić, wszyscy cię szukają. Od twojej ucieczki z domu, przetrząsamy każdą planetę i każdy wymiar w poszukiwaniu ciebie. Oczywiście, oni nie znają cię tak dobrze jak ja, dlatego zaczynają od najbliżej położonych miejsc. Ja zacząłem tutaj, na Mobiusie. Trzeba przyznać, że wszystko to idealnie przemyślałaś. Długo im zajmie odnalezienie ciebie, ale i tak ja ich uprzedzę. Chcę byś ze mną wróciła do domu.

- No cóż, wolałabym się już przyłączyć do Eggmana, niż wrócić w tamto miejsce - powiedziałam mu.

- Doprawdy? Jeżeli nie pójdziesz dobrowolnie, to cię zmuszę siłą.

- Nie poddam się bez walki - odrzekłam.

- Spodziewałem się tego - i wyjął swój rapier. 

- Potrzymaj to - powiedziałam do Willa, wyciągając z torby sztylety. 

Chłopak patrzył się na mnie z przerażeniem, ale wziął moją torbę. Zaatakowałam Tanatana. Odparował mój atak. Miałam utrudnione zadanie, gdyż mój przeciwnik bardzo dobrze mnie znał. Jednak miałam w zanadrzu kilka sztuczek, których się nauczyłam na Mobiusie. Walka trwała, a moi przyjaciele przyglądali się jej w osłupieniu. Wiedziałam jak to wygląda. Oboje byliśmy śmiertelnie niebezpieczni. Ja ze swoimi sztyletami i mój przeciwnik ze swoim rapierem. Raz za razem atakowaliśmy, to odpieraliśmy ataki. Oboje byliśmy poharatani. Z ran ciekła nam krew. Ostatecznie udało mi się rozbroić Tanatana, przewrócić go i przycisnąć mu sztylet do gardła. 

- No proszę, uczennica przerosła mistrza - powiedział kangur.

W tej chwili podeszła reszta. Słysząc słowa pokonanego, popatrzyła się na mnie ze zdziwieniem.

- Przegrałeś, nauczycielu.W takiej chwili mam prawo a wręcz powinnam cię zabić - odpowiedziałam.

- Ty chyba żartujesz. Nie ZABIJESZ go, co nie? - mówiła Emily. - Nie jesteś w stanie, prawda?

- Wiem o tym doskonale Veronico. Zdaję sobie również sprawę, że jesteś w stanie mnie zabić. Sam cię tego wszystkiego uczyłem.

- Tak a teraz - zamachnęłam się sztyletem. Wbiłam go w ziemię obok jego szyi. - Nie zabiję cię, ale ty w zamian masz wobec mnie dług życia. Zostawisz mnie w spokoju i nikomu nie piśniesz słówkiem o tym, gdzie jestem, jasne?

- Tak jest - odpowiedział kangur.

Zeszłam z niego. On podniósł się z ziemi, wziął swój miecz i poszedł w swoją stronę. Ja natomiast zwróciłam się w stronę Emily, Edwarda, Willa i Jerremy'ego. Wszyscy patrzyli się na mnie z przerażeniem. Zwróciłam się do Edwarda.

- Mówiłam ci, że potrafię być groźna - wzięłam torbę, włożyłam swoje sztylety i poszłamdo domu. Usłyszałam jeszcze słowa Willa:

- Teraz wiem, dlaczego niektórzy się jej boją.

Rozdział 3: "To miał być spokojny dzień"[]

Advertisement