Sonic Fanon Wiki
Advertisement

"Żyję w dwóch światach. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Moje przeznaczenie to coś, czego nienawidzę bardziej od swoich wrogów."

Rozdział 1: "Ucieczka"

Noc. Długo na nią czekałam. Nikt niczego nie podejrzewa. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do otaczającego mnie mroku, otworzyłam szafę. Wzięłam czarny płaszcz. Włożyłam go na siebie i wzięłam torbę. Włożyłam do niej wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, czyli pieniądze, księgi, moją broń i trochę ubrań. Następnie podeszłam do okna. Otworzyłam je. Ostatni raz rozejrzałam się po swoim pokoju, a następnie wyskoczyłam przez okno. Wylądowałam na ugiętych nogach. Pobiegłam przed siebie. Musiałam to zrobić, inaczej nic nie wyjdzie dobrze. Pobiegłam to świątyni. Tak, jak myślałam, wszystkie tam były.

"Kryształy" - pomyślałam i zabrałam je.

12 Kryształów ukryłam w Królestwie, natomiast jeden wzięłam ze sobą. Udałam się do pobliskiego lasu. Włóczyłam się trochę po nim, aż w końcu dotarłam na miejsce. Była to mała polanka, na której znajdowało się małe jeziorko. Obok jeziorka stał kamień. Weszłam na niego. Uniosłam ręce do góry. Pomiędzy nimi lewitował lodowoniebieski Kryształ.

- Rasal ento...Mobius! - wykrzyczałam w języku Aniołów. Moje słowa oznaczały "Przenieś mnie na Mobius".

Nie wiedziałam czemu akurat tam. Było wiele państw i planet dostatecznie daleko położonych od mojej, by ciężej było mnie zaleźć. Ale kierował mną jakiś impuls. Miałam wrażenie, że tam wydarzy się coś ważnego. Otoczyło mnie światło. Chwilę później sceneria się zmieniła. Stałam na jakiejś drodze. Przede mną widać było miasto. 

"Muszę sobie znaleźć jakiś schron" - pomyślałam.

Udałam się w przeciwną stronę od miasta. Jakieś 20 minut później zauważyłam dom. Przed nim ktoś stał. Podeszłam do tych osób.

- Eh, Carl mówiłam ci, że nie sprzedamy tego domu - mówiła łasica.

- Nie mów hop póki nie przeskoczysz, Serafino. Może ktoś zechce kupić ten dom - odpowiedział jej jastrząb.

-Przepraszam bardzo, czy ten dom jest na sprzedaż? - zapytałam ich.

Odwrócili się w moją stronę.

- Tak, a co? chcesz go kupić? - zapytał się mnie Carl.

- No jeżeli mnie stać to tak. Ile za ten dom?

- Och, no cóż, to bardzo stary i zniszczony dom. Sto monet powinno wystarczyć - powiedziała Serafina.

Wyciągnęłam sakiewkę. Odliczyłam sto monet i dałam kobiecie.

- Od teraz to twój dom, żegnaj - powiedział do mnie Carl.

Milczałam. Oni odeszli, wcześniej dając mi klucze. Odwróciłam się w stronę domu.

"Zobaczmy, co da się z tym zrobić" - powiedziałam w myślach.

Weszłam do środka. Serafina miała rację. Dom jest całkowicie zniszczony. Udało mi się dojść do schodów. Weszłam po nich na górę. Było tam kilka pokoi. Znalazłam jeden w całkiem niezłym stanie i tam odłożyłam swoje rzeczy. Przy oknie leżał materac. Położyłam się na nim i zasnęłam.

Rozdział 2: "Niespodziewana pomoc"

Obudziłam się koło ósmej rano. Pierwsze co zrobiłam to przebrałam się. Wiedziałam, że nie mogę chodzić ubrana w mój stary strój, bo wzbudziłabym podejrzenia. Założyłam na siebie moją czarną, krótką bluzkę bez rękawów a do tego ciemnoczerwoną narzutkę. Miałam jeszcze krótką spódnice w tym samym kolorze co narzutka i czarne trampki. Na dłonie włożyłam białe rękawiczki a na szyję czarną kolię ze ćwiekami. Rozpuściłam włosy i pomalowałam powieki na mój ulubiony, czarny kolor. 

"No dobra i co teraz? Może najpierw pójdę do miasta i zobaczę jak żyją tutejsi ludzie? Ostatecznie nie będę mogła cały czas ukrywać się w domu." - pomyślałam i tak też zrobiłam.

Droga do miasta zajęła mi 20 minut. Na chodnikach, w sklepach, wszędzie, było bardzo wiele ludzi. To znaczy zwierząt różnego gatunku i wieku.

"No tak, dzisiaj jest sobota i pewnie u nich jest dzień wolny" - mówiłam w myślach. 

Obserwowałam wszystkich uważnie. Nagle na kogoś wpadłam.

- Przepraszam bardzo - powiedziałam i spojrzałam na osobę, na którą właśnie wpadłam.

Była to różowo-czarna lisica o niebieskich oczach, fioletowych powiekach i włosach w tym samym kolorze, ale związanymi w dwa kucyki. Jej usta były pomalowane na czerwono. Miała na sobie fioletowy podkoszulek i niebieskie rybaczki. Jej buty były jasnofioletowo-białe a na szyi miała niebieski wisiorek. Była chyba w moim wieku.

- Nic się nie stało - odpowiedziała. - Jesteś tu nowa? - spytała się mnie.

- Yyyy tak - odpowiedziałam jej.

- Hej, Jerremy, chodź do mnie! - powiedziała do kogoś.

Tym kimś okazał się pomarańczowo-biały lis o tych samych niebieskich oczach co różowa lisica. Jego włosy były ciemnobrązowe a ubrany był w jasnoniebieską bluzkę z 3/4 rękawem, zielone rybaczki, niebiesko-czarno-żółte buty i rękawiczki w tych samych kolorach co buty.

- Przepraszam, ale nie znam was - powiedziałam im.

- Ojć, gdzie moje maniery. Jestem Lisica Emily Verten a to mój młodszy brat, Lis Jerremy Verten. A ty jak się nazywasz? - zapytała mnie Emily.

- Jestem Jeżyca Veronica - odpowiedziałam jej.

- Miło mi. Może cie oprowadzimy? Co ty na to Jerremy? - zaproponowała Emily.

Spojrzałam na chłopaka. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że cały czas się na mnie patrzył.

- Yyyyy...no...dobra - odpowiedział zakłopotany lis.

I tak nowopoznani Emily i Jerremy oprowadzili mnie po mieście. Przy okazji poznałam ich zwyczaje i dowiedziałam się paru rzeczach o dziewczynie i jej bracie. Emily ma 15 lat, czyli tyle co ja. Teraz poszła do 3 klasy gimnazjalnej. Fascynuje się wszystkim co japońskie. Jest bardzo miła. Natomiast jej brat ma 14 lat i jest w 2 klasie gimnazjum. Jest bardzo nieśmiały i spokojny. Parę godzin później.

- Dzięki za oprowadzenie, ale muszę już iść - powiedziałam do nich.

- Poczekaj, odprowadzimy cię - powiedziała Emily.

- Ale mam straszny ym...syf w domu - mówiłam.

- Nic nie szkodzi - odpowiedziała mi dziewczyna.

Udaliśmy się w kierunku mojego domu. Gdy przebyliśmy 3/4 drogi, Emily nagle złapała mnie za rękę.

- Co jest? - spytałam jej się, kryjąc zaskoczenie.

- Widzisz ten dom? - i pokazała mi dom z niebieskim dachem. Jedyny, który tu był.

- Tak, a co?

- Mieszkamy tu - odpowiedziała mi lisica. - Jak będziesz chciała, to możesz do nas przychodzić.

- Ok, będę pamiętać.

Ruszyliśmy dalej. Emily puściła moją rękę. Pięć minut później. Byliśmy już pod moim domem.

- To tu - odpowiedziałam.

- Mieszkasz w tym starym domu? - zapytała mnie Emily.

- No tak.

Nagle zaczął padać deszcz.

- Może wejdziemy do środka? - zaproponowała lisica.

- Dobra - i całą trójką weszliśmy do środka.

Gdy Emily i Jerremy zobaczyli dom od środka, całkowicie osłupieli.

- Czy ty się w ogóle wzięłaś za sprzątanie? - spytała się mnie dziewczyna.

- Nie miałam kiedy. Wczoraj się wprowadziłam - odpowiedziałam.

- No to na co czekamy? Bierzmy się do pracy - zakomenderowała Emily.

- Bierzmy? - spytałam się jej.

- Chyba nie myślałaś, że cie zostawimy w potrzebie? Zresztą i tak nie możemy pójść do domu w taki deszcz. My zajmiemy się ogarnianiem tego syfu a Jerremy zajmie się instalacją elektryczną, ok?

- No dobra - zgodziliśmy się we dwójkę.

Jerremy wydawał się bardzo zadowolony z powierzonego mu zadania. Deszcz przestał padać po godzinie, a my zdążyliśmy ogarnąć syf w przedpokoju i naprawić instalację elektryczną.

- Veronico? - zapytała się mnie Emily.

- Tak?

- Czy ty coś dzisiaj jadłaś?

- Na mieście zjadłam sałatkę.

- Ty sobie żartujesz?

- Nie.

- Jutro koniecznie musisz do nas przyjść na śniadanie. Prawdopodobnie też na obiad i kolację.

- Ale nie trzeba...

- Jak to nie trzeba?! Nie chcę byś padła mi tu z głodu. Jerremy, o której jest jutro śniadanie?!

- O 09 rano! - odpowiedział lis.

- Więc Veronico jutro o 09.00 jesteś u nas. Mama nie będzie mieć nic przeciwko. My się zbieramy. Do jutra.

- Pa - powiedział Jerremy.

I wyszli z domu a ja udałam się na górę do mojego pokoju. Ale nie mogłam usnąć, więc wzięłam się za sprzątanie. Zeszło mi to do 03:30. Udało mi się posprzątać w moim pokoju, górnym korytarzu i trochę w salonie. Następnie poszłam spać.  

Rozdział 3: "Wielkie porządki"

Wstałam dzisiaj o 08:30. Miałam pół godziny na wyszykowanie się do Emily. Szybko ogarnęłam siebie. Zajęło mi to niecałe 3 minuty. 

"Hymm, nie mam co robić. Może ogarnę jeszcze trochę w domu?" - tak też zrobiłam. 

Przez te 22 minuty udało mi się dokończyć sprzątanie salonu i wzięłam się za kuchnię. Gdy było jakieś 5 minut do śniadania, wyszłam z domu i skierowałam się w stronę miasta. Po 5 minutach stałam już pod domem lisów. Był to parterowy, biały dom z niebieskim dachem, drzwiami i oknami. Zadzwoniłam dzwonkiem. Po chwili drzwi otworzyła mi pomarańczowo-czarna lisica z brązowymi włosami i zielonymi oczami.

- Dzień dobry, jestem Jeżyca Veronica. Emily zaprosiła mnie dzisiaj do siebie.

- Witam cię. Nazywam się Clary Verten i jestem mamą Jerremy'ego i Emily. Całkiem sporo o tobie mówili. Wejdź do środka. Drugie drzwi na lewo to jadalnia. Wszyscy na ciebie czekają. Ja muszę na chwilę zajrzeć jeszcze do kuchni - powiedziała mi lisica.

Zrobiłam tak jak mi kazała. Gdy otworzyłam drzwi:

- Veronica, wkońcu przyszłaś! Poznaj naszego ojca - powiedziała Emily podchodząc do mnie i przytulając mnie. Zdziwiło mnie to. Znałyśmy się dopiero dwa dni a ona już uważa mnie za kogoś bliskiego. Nie przywykłam, że ktoś mnie dotyka od tak więc nie odwzajemniłam uścisku Emily. Gdy mnie puściła podszedł do mnie różowo-biały lis z rudymi włosami i jasnoniebieskimi oczami.

- Witaj, Veronico. Nazywam się Ben Verten i jak już wiesz, jestem ojcem Emily i Jerremy'ego.

- Dzień dobry, jestem Jeżyca Veronica - przywitałam się z lisem.

Wskazał mi moje miejsce przy stole. Siedziałam obok Emily, naprzeciwko Jerremy'ego, który ciągle się na mnie patrzył. Po chwili przyszła pani Clary z miską w której była sałatka. Dopiero wtedy zauważyłam, że stół już jest przygotowany. Był tam talerz z kanapkami, sałatka warzywna, płatki z mlekiem i sałatka owocowa. Była tam również oczywiście herbata, kakao i kawa. Każdy brał to, na co miał ochotę. Ja nałożyłam sobie trochę sałatki warzywnej i wzięłam dwie kanapki, które nie miały mięsa. Do kubka wlałam herbatę. Przy jedzeniu była prowadzona spokojna rozmowa w której nie brałam udziału lub szybko wycofywałam się, gdy ktoś chciał mnie do niej wciągnąć. Po śniadaniu:

- Mamo, tato, ja i Jerremy idziemy pomóc Veronice w sprzątaniu jej domu - oznajmiła Emily.

- Dobrze, ale przyjdźcie na obiad - powiedziała ich mama.

- A nie potrzebujecie przypadkiem pomocy? - zapytał się pan Ben.

- Nie tato. Poradzimy sobie.

Po tych słowach wstaliśmy od stołu i poszliśmy do mnie.

- Emily, nie musisz mi pomagać, sama sobie doskonale poradzę - mówiłam dziewczynie.

- Wiem Veronico, ale tak będzie szybciej. Zresztą ja chcę ci pomóc.

- A ty Jerremy? - zwróciłam się do chłopaka.

- Ja też - powiedział cicho lis.

- No dobra. Gdy byłam sama, posprzątałam już w moim pokoju, górnym korytarzu, salonie i trochę w kuchni.

- Wow, całkiem sporo zrobiłaś. To dzisiaj zajmiemy się najpierw kuchnią a Jerremy spróbuje naprawić instalacje wodociągową.

- Ale siostro, nie wiem czy dam radę. Do tego lepiej byłoby wziąść Lily.

- Wiem, ale Lily wyjechała, wraca dzisiaj wieczorem. A tobie nie zaszkodzi spróbować.

Nastało milczenie. Szliśmy w takiej ciszy aż w końcu doszliśmy do mojego domu. Każde poszło w swoją stronę. Ja i Emily poszłyśmy do kuchni dalej sprzątać a Jerremy zajął się instalacją wodociągową. Koło 12:30 ktoś zapukał do drzwi. Poszłam otworzyć. Okazało się że to pani Verten.

- Przyniosłam wam coś do jedzenia i chciałabym zobaczyć jak postępują prace.

Zabrałam jedzenie od lisicy i zaniosłam je do salonu. Następnie oprowadziłam ją po domu. Wydawała się lekko przybita tym, jak mieszkam. 

- Veronico, tu są okropne warunki. Może jednak na czas remontu zamieszkałabyś u nas?

- Nie dziękuję. Nie jest tak źle. Jakbym u was zamieszkała to w nocy, gdy nie mogłabym spać, nie miałabym możliwości posprzątania.

Odprowadziłam mame Emily i Jerremy'ego do drzwi. Gdy wyszła zawołałam ich.

- Słuchajcie, wasza mama dała nam coś do jedzenia.

- No cóż, nie będziemy musieli iść na obbiad - powiedziała Emily i wyciągneła telefon.

- Co robisz? - zapytał się jej Jerremy.

- Piszę do mamy, że jednak nie przyjdziemy na obiad. A tak w ogóle, Veronico, podasz mi swój numer telefonu?

- Nie mam telefonu - powiedziałam jej.

- Naprawdę? - powiedziało jednocześnie zdziwione rodzeństwo.

- Tam skąd pochodzę, nie używa się telefonów.

- No to trzeba ci będzie jakiś załatwić, kiedy masz urodziny? - zapytała mnie lisica.

- Wolałabym o tym nie mówić - odpowiedziałam jej, sięgając w tym samym czasie po kanapkę.

- Ej no, chciałabym wiedzieć, na kiedy kupić ci prezent - powiedziała dziewczyna, również biorąc kanapkę.

- No dobra. Urodziny obchodzę 22 września - powiedziałam jej.

- Ale...ale...dzisiaj jest 24! - mówiła Emily. - W takim razie spóźnionego najlepszego.

- Emm. Dzięki. - odpowiedziałam jej, kryjąc zaskoczenie.

"Jeszcze nikt nie składał mi życzeń. U nas w urodziny dostaje się tylko podarunek od rodziców i tyle" - mówiłam sama do siebie w myślach.

- Wiesz co? Musisz się zapisać do szkoły.

- Zapisać? Do szkoły? - pytałam się dziewczyny.

- Tak, jeżeli się nie uczysz musisz zacząć pracować. Tak to u nas jest na Mobiusie. - mówiła spokojnie lisica.

- No dobra. To powiedz mi wszystko co i jak.

- A więc, możesz zapisać się do naszej szkoły. Przyjdź jutro do mnie o 07:35, zaraz, 07:10. Zapomniałam o śniadaniu. Pójdziemy razem. Naukę pewnie zaczniesz od wtorku. Dyrektor ci wszystko wyjaśni.

- No dobrze.

- Po szkole przyjdę do ciebie i wybierzemy się do miasta.

- Po co?

- Trzeba ci kupić telefon - odpowiedziała wesoło Emily.

- Aha.

- A ja moge pójść z wami i pomogę wam w wyborze dobrego modelu - powiedział Jerremy.

- No pewnie! - dopowiedziała Emily. - Jutro na całe szczęście kończymy o tej samej gdzinie.

- No to ustalone. A teraz bierzmy się do pracy. 

Pare godzin później. Wracałam z kolacji u Vertenów.

"Trzeba przyznać, bardzo miła rodzina. Ale jak bardzo różni się od mojej. Tutaj nikt się nie kryje z emocjami, panuje całkiem przyjemna atmosfera, a u mnie wszyscy się kontrolują, traktujemy się chłodno i z dystansem. Widać gołym okiem, że tu nie pasuje. Ale zostanę. Może się przyzwyczaje i sama stane się taka jak oni." - myślałam.

Gdy doszłam do domu, wzięłam się za sprzątanie, bo co innego mogłam robić. Razem z Emily i jej bratem posprzątaliśmy kuchnię, jadalnie, łazienke na dole, jeden z pokojów na górze i naprawiliśmy instalacje wodociągową. Ja zajęłam się sprzątaniem kolejnych pokoi. Udało mi się sprzątnąć łazienkę na górze i kolejny pokój. Następnie poszłam do siebie i zasnęłam.

Rozdział 4: "Coś innego niż sprzątanie"

Wstałam o 06:30. Musiałam się wyszykować by zdążyć na śniadanie u Emily. Wszystkie poranne czynności zajęły mi niecałe 5 minut. Miałam jeszcze mase czasu więc znowu wzięłam się za sprzątanie. Do 07:05 zdążyłam posprzątać kolejne dwa pokoje. 

"No cóż, do posprzątania pozostało jeszcze dwa pokoje, piwnica, strych, ogród i szopa. No i trzeba od nowa wszystko pomalować, ułożyć podłogę, wymienić drzwi i okna oraz umieścić meble" - mówiłam do siebie w myślach podczas drogi do domu lisów.

Chwilę później byłam już na miejscu. Drzwi tym razem otworzyła mi Emily.

- Wchodź, śniadanie już gotowe.

Udałyśmy się do jadalni. Tym razem były jajka na miękko. Zjadłam nie dużo. Poczekałam jeszcze pare minut na Emily i Jerremy'ego, no i udaliśmy się do miasta, do ich szkoły.

Gdy doszliśmy na miejsce, byłam zaskoczona wyglądem szkoły. Był to biało-szary budynek. Miał jakieś 3 piętra. Wyglądał bardzo nowocześnie. Środek natomiast wylądał całkiem inaczej. Podłoga była wyłożona jasnobrązowo-kremowymi kafelkami. Ściany były koloru bananowego. Po obu stronach były rozmieszczone drzwi, koloru białego. Emily zaprowadziła mnie do drzwi z napisem "Dyrekcja".

- Dzień dobry pani Chase - przywitała się lisica.

- Dzień dobry - powtórzyłam za nią.

- Witaj Emily. A kogo ze sobą przyprowadziłaś?

- To jest Veronica. Chciała się zapisać do naszej szkoły.

- Dobrze, dyrektora aktualnie nie ma, bo musiał wyjechać, ale pójdźcie z tym do wicedyrektora. Jest w swoim gabinecie.

Po tych słowach wyszłyśmy z gabinetu.

- To była pani Chase, sekretarka - powiedziała Emily.

- Dobra.

Weszłyśmy na pierwsze piętro. Skierowałyśmy się na drugo koniec korytarza. W jego połowie stanęłyśmy przed drzwiami z napisem: "Wicedyrektor". Emily zapukała.

- Proszę wejść - odpowiedział męski głos.

- Dzień dobry - powiedziałyśmy jednocześnie.

- Dobry, dobry. Widzę i słyszę, że nie jesteś sama Emily. Kogo ze sobą przyprowadziłaś? - zapytał się wicedyrektor, który jak się okazało jest białym nietoperzem z bląd włosami, bladą skórą i zielonymi oczami.

- To jest Veronica, panie Terry. Chciała się zapisać do naszej szkoły.

- Dobrze. Idź już na lekcje. Ja porozmawiam z twoją koleżanką.

Po tych słowach Emily wyszła z pokoju.

- Proszę, usiądź i przedstaw mi się. Jak się nazywasz, ile masz lat i skąd jesteś - mówił pan Terry, wskazując wolne krzesło.

- Jestem Jeżyca Veronica, mam 15 lat. Niedawno przeprowadziłam się na Mobius z bardzo daleka.

- No dobrze i chciałabyś zapisać się do naszej szkoły?

- No tak.

- Trafisz do 3 klasy gimnazjum. Powiedz mi, chciałabyś trafić do jednej klasy z Emily?

- Nie mam nic przeciwko.

- Dobrze, tutaj masz listę rzeczy, które masz kupić - dał mi kartkę. - Na odwrocie masz plan lekcji, możesz iść do domu. Jutro zaczniesz naukę.

- Dowidzenia - po tych słowach wyszłam z gabinetu. Na korytarzu teraz było pusto. Pewnie zaczęły się lekcje. Nie mając co robić, poszłam do domu.

Parę godzin później. Właśnie czytałam jedną z moich książek, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Zamknęłam książekę i poszłam otworzyć.

- To co? Gotowa na wyprawę do miasta? - zapytała się mnie Emily.

- Tak - odpowiedziałam jej.

Poszliśmy w kierunku miasta. Gdy po 20 minutach już tam byliśmy, Emily zaprowadziła mnie do galerii handlowej. 

- A więc najpierw zajmiemy się rzeczami, których potrzebujesz do szkoły - powiedziała Emily.

Na początku poszliśmy po mundurek. Była to czerwona spódnica w kratkę, czerwona bluzka bez rękawów, z białymi zakończeniami u góry i u dołu oraz białe buty na płaskiej podeszwie. Do tego kupiliśmy czarną torbę na książki. Później poszliśmy do księgarni. Tam kupiliśmy wszystkie potrzebne książki. Następnie zachaczyliśmy o sklep z artykułami papierniczymi. Tam kupiliśmy dwa piórniki, kilka długopisów, ołówków, gumki, strugaczki itp. Na koniec zostawiliśmy sklep elektroniczny. Tam z pomocą Jerremyego kupiliśmy dla mnie telefon i laptopa. To znaczy telefon kupili mi Emily ze swoim bratem. Spędziliśmy tak pół dnia. Drugie pół Jerremy uczył mnie korzystać z nowego sprzętu i przy okazji zaczęliśmy szukać dla mnie nowych mebli.

"Trzeba przyznać, że to chodzenie po sklepach jest całkiem przyjemne."

Byliśmy jeszcze na lodach a następnie poszliśmy do domu rodzeństwa na późny obiad. Potem Emily i Jerremy musieli pójść odrabiać lekcje, ale Emily poprosiła mnie, bym poszła z nią. W tym czasie gdy ona uczyła się, ja bawiłam się telefonem. Bardzo szybko nauczyłam się go obsługiwać więc bez przeszkód serfowałam po sieci. Gdy lisica skończyła odrabiać lekcje, zaczęła ze mną rozmawiać. Głównie opowiadała mi o szkole, jak tam jest i w ogóle.

- Wiesz co, zostaniemy przyjaciółkami? - zapytała mnie nagle dziewczyna.

- Przyjaciółkami? No nie wiem.

- Jeżeli nie chcesz, zrozumie to. 

- Nie, spokjnie, możemy nimi zostać.

- To super - i przytulliła się do mnie. Niepewnie odwzajemniłam jej uścisk.

- Mam pytanie, dlaczego tak się skrywasz z emocjami? Ani razu nie widziałam cię zadowolonej, smutnej czy podekscytowanej. Czemu to robisz, czemu się z tym ukrywasz? - pytała się Emily.

Westchnęłam.

- To nie takie proste Emily. Taka jestem. Tak mnie też wychowano. Zresztą, jestem do tego przyzwyczajona.

- No dobrze, a skąd pochodzisz?

- Wolałabym o tym nie rozmawiać.

- Ale czemu?

- Bo nie chce. 

- No dobrze. Czyli podsumowując. Jesteś Jeżyca Veronica, masz 15 i nie pochodzisz z Mobiusa. Urodziny obchodzisz 22 września, lubisz kolor czarny. Zapisałaś się do tej samej szkoły co ja i Jerremy oraz będziesz chodzić do mojej klasy, tak Vera?

- Vera? 

- No, to jest zdrobnienie. Co jak co, ale twoje imie jest troche długie.

- Wiem, ale mi się podoba i wolę jak wszyscy zwracają się do mnie moim pełnym imieniem.

- Aha, ale od czasu do czasu mogę używać zdrobnienia?

- Niech pomyślę. Dobra, ale tylko ty możesz się tak do mnie zwracać.

- Dzieci, kolacja gotowa! - usłyszałyśmy wołanie pani Clary.

- No to czas na kolację - powiedziała Emily. Po tych słowach poszłyśmy do jadalni. 

Rozdział 5: "Pierwszy dzień w szkole"

Wstałm dzisiaj o 08.00. Do szkoły miałam na 09.00 a do śniadania miałam jakieś 30 minut. Spojrzałam na plan lekcji. Dzisiaj mam mieć 7 lekcji: matematykę, fizykę, geografię, historię, angielski, chemie i polski. Spakowałam swoją nową torbę. Włożyłam tam wszystkie potrzebne książki, zeszyty i piórniki. Wziełam również telefon, trochę monet, swój dziennik i Kryształ. Ubrałam się tak jak zwykle, bo mundurek zakłada się tylko w ważne dni takie jak rozpoczęcie roku, zakończenie, testy gimnazjalne lub inne uroczystości. Wyszłam z domu o 08:25. Punktualnie stawiłam się u Emily na śniadanie. Dzisiaj dostaliśmy płatki z mlekiem. A raczej dostałyśmy:

- Gdzie Jerremy? - zapytałam się dziewczyny.

- Już w szkole, zaczyna dzisiaj wcześniej niż my - odpowiedziała mi siostra lisa.

- Spoko.

- Vera zapomniałam ci powiedzieć, nasza wychowawczyni to pani Brown, uczy nas chemi.

- Jasne, dzięki.

- I nie będziemy mogły razem siedzieć. Od początku roku szkolnego siedzę z Lily, ale na chemii i fizyce są ławki trzyosobowe, a siedzimy tylko we dwie więc będziesz mogła z nami siąść. No i sama siedze na informatyce. 

- Spokojnie, poradzę sobie.

Pare minut później. Stałyśmy przed salą od matematyki.Okazało się, że na przeciwko nas ma lekcje Jerremy. Ale nie to było najgorsze. Wzbuciłam powszechną sensację. Chłopaki i dziewczyny strasznie się na mnie gapili. No może poza jednym. W kącie zauważyłam białego nietoperza z szarymi włosami. Ubrany był w czarną bluzkę z krótkim rękawem, z narysowaną, białą czaszką. Miał też czarne spodnie i rękawiczki. Na jego szyi była czarna kolia z ćwiekami. Takie same miał buty i bransoletki. Chłopak poczuł mój wzrok, gdyż popatrzył się na mnie. Jego oczy okazały się fioletowe. Jego wzrok mówił jedno, że na pewno nie zostaniemy przyjaciółmi. Nagle zadzwonił dzwonek.

- Masz wyciszony telefon? - spytała się mnie Emily.

- Tak.

Po chwili przyszedł nauczyciel. Był to ciemnobrązowy kojot. Wyszyscy weszli do środka. Nauczyciel zauważył mnie. 

- A więc to ty jesteś nową uczennicą? - zwrócił się do mnie.

- Tak - odpowiedziałam mu.

- Chodźmy, lekcja się już powinna zacząć - powiedział wchodząc do klasy. Poszłam za nim. - A więc ty jesteś Jeżyca Veronica?

- Tak.

- Jestem pan Clark, będę uczył cię matematyki. Niestety jest tylko jedno wolne miejsce w klasie, obok Edwarda Terry'ego. To ten biały nietoperz ubrany na czarno. Od teraz tam jest twoje stałe miejsce.

- Dobrze - odpowiedziałam i udałam się we wskazanym kierunku. Usiadłam obok chłopaka. On odsunął się trochę ode mnie. Uważnie słuchałam na lekcji. Jednak mojej uwadze nie unikały ciekwaskie spojrzenia innych uczniów. Zauważyłam nawet Emily. Siedziała z jakąś myszką.

"To pewnie ta Lily o której mi mówiła".

Lekcja bardzo szybko minęła, tak jak kolejne. Okazało się, że na matematyce, geografii i historii muszę siedzieć z Edwardem. Była właśnie przerwa przed chemią, gdy coś przykuło moją uwagę. Otóż na drugim końcu korytarza zauważyłam kotkę i lemurzycę z mojej klasy oraz jakiegoś chłopaka, którego nie widziałam. Pomiędzy nimi dało się zauważyć jakąś postać. Dzięki Kryształowi w mojej torbie, mogłam wyczuć, że ta osoba się boi. Bez zastanowienia ruszyłam w ich stronę. Gdy już byłam blisko, udało mi się usłyszeć co mówili.

- No proszę, nasz słabeusz się boi? - mówiła kocica z nutą drwiny w głosie.

- Haha jak widać. Ale trzeba mu przecież pokazać co się dzieje z tymi, co nas lekceważą - dopowiedziała lemurzyca.

- Bierz się do roboty, James.

- Z przyjemnością - odpowiedział zielony jastrząb.

Właśnie miał uderzyć tamtego chłopaka, który okazał się żółtym wilkiem i był od nas młodszy, gdybym ja nie stanęła pomiędzy nimi i nie zablokowała jego ciosu. Cała czwórka się zdziwiła.

- No proszę, proszę, nowa. Nie wchodź nam w drogę - odpowiedziała mi niebieska kocica.

- Bo co? Co mi zrobisz?

- Potraktujemy cię gorzej od niego - odpowiedziała mi, wskazując jednocześnie na chłopaka, którego broniłam.

- Jasne, uwaga bo się boję - odpowiedziałam.

- Sama się o to prosiłaś - powiedział jastrząb. Szykował się do zadania mi ciosu, ale ja byłam szybsza. Zaatakowałam go jednym z ciosów Kung Fu. Chłopak nie miał szans się obronić. Powaliłam go. Usłyszałam szmer zdziwienia i podziwu. Można było nawet usłyszeć w nim nutkę strachu. Chłopak podniósł się i popatrzył się na mnie swoimi, szeroko otwartymi oczami.

- Masz przechalapane - stwierdziła lemurzyca.

- Nigdy ci tego nie zapomnę, upokorzę cię. Zniszczę twoje życie - mówiła wściekła kotka.

- Proszę bardzo, możesz spróbować. Ale nie radzę bo oberwiesz o wiele mocniej od niego - i wskazałam głową jastrzębia. W moim głosie słychać było opanowanie, oschłość i chłód. To ich chyba wystraszyło, bo szybko odeszli. Odwróciłam się w stronę wilka.

- Dzięki - odpowiedział chłopak.

- Nie ma za co.

Wiedziałam, że wszyscy się na mnie patrzą, ale poczułam jakieś inne spojrzenie. Odwróciłam głowę. Za tłumem stał Edward. Jego mina świadczyła, że tak jak ja ukrywa się z emocjami. Ale z jego oczu wyczytałam wszystkie emocje nim targające. Był tam szok, zaskoczenie i chyba podziw. Wkońcu rozległ się dzwonek. Przeszłam przez tłum, który ustępował mi drogi i poszłam w kierunku klasy chemicznej.

Rozdział 6:  "Zalotnik"

Wstałam o 07:00. Musiałam się przygotować na śniadanie u Emily. Dzisiaj miałam mieć polski, WOS, dwie biologie, matematykę, niemiecki i angielski. Czyli przez prawie cały dzień musiałam siedzieć z Edwardem. Spakowałam się i okazło się, że mam jeszcze bardzo dużo czasu. Zabrałam się za sprzątnie jednego pokoju na górze. Gdy skończyłam, musiałam już wychodzić. W szkole. Pierwsze trzy lekcje minęły mi spokojnie. Nie mogłam tego powiedzieć o długiej przerwie. Siedziałam pod klasą i coś pisałam w swoim dzienniku, gdy ktoś do mnie podszedł.

- Hey, ty jesteś Jeżyca Veronica? - zapytał się mnie jasnobrązowy nietoperz z białą skórą. Chłopak miał bląd włosy, zielone oczy i ciągle się uśmiechał. Ubrany był w białą koszulę, długie, szare spodnie i biało-czerwono-czarne buty.

- Tak a ty to kto? - zapytałam się go.

- Jestem Nietopeż Mason Terry. Siedzisz praktycznie na wszystkich lekcjach z moim bratem.

- No tak, a ciebie kojarze. To za tobą ciągle ugania się ta niebieska kotka, za którą bezmyślnie podąża jej najlepsza przyjaciółka.

- Mówisz o Amandzie i Tamarze, moich dwóch najlepszych przyjaciółkach.

- No cóż, radzę ci lepiej dobierać przyjaciół - po tych słowach powróciłam do pisania w dzienniku.

- Nie przywykłem do tego, że ktoś nie zwraca na mnie uwagi - mówił dalej Mason. - Zaintrygowałaś mnie, jesteś jedyną dziewczyną, która mnie nie zauważa.

- No cóż - powiedziałam wstając. - Tak się składa nie interesują mnie takie osoby jak ty. Wole być na uboczu - chciałam odejść, ale Mason zagrodził mi drogę i przycisnął mnie do ściany.

- Doprawdy? A to wielka szkoda. Idealnie byś do nas pasowała, do mnie. Wiesz dlaczego nie odpowiadam na zaloty Amandy? Na początku bo poprostu mi się nie chciało, ale od wczoraja to się zmieniło. Siedzisz w mojej głowie cały czas, to ciebie chcę.

Kątem oka zauważyłam, że zbliżają się do nas Emily, Jerremy, Lily i jeszcze jakaś króliczka. Chyba chcieli mi pomóc. Byłam bezradna. Co prawda mogłam użyć któregoś z ciosów Keysi, Kung Fu, Karate lub Aikido. Właśnie się gotowałam by go uderzyć w samoobronie. Mason przewidział to. Złapał mnie za szyję, ale tak, że nikt poza nami tegoo nie widział.

- Lepiej nie próbuj maleńka. Jesteś moja, jasne?

Wiedziałam że teraz jak coś zrobie, to on zacznie mnie dusić. Stałam i nic nie robiłam. Nagle złapał Masona za ramię. Chłopak odwrócił się i oberwał w twarz. Ten ktoś, kto go uderzył, odciągnął nietoperza ode mnie. Ciężko było mi ukryć zdziwienie. Mason właśnie miał się na mnie rzucić, gdyby mój "obrońca" nie zasłonił mnie własnym ciałem. Wtedy dotarło do mnie, kto nim jest. Był to Edward, brat Masona.

- Tknij ją chociaż palcem, a złamię ci rękę - powiedział chłopak. Jego głos sprawiał wrażenie opanowanego, ale ja dokładnie usłyszałam w nim wściekłość.

- Odsuń się, ja chce tylko jej - powiedział blądyn.

- Powiedziałem ci coś i zamierzam spełnić swoją groźbę - mówił złowrogo Edward.

Mason jak widać posłuchał się go, bo odszedł. Edward odwrócił się w moją stronę. Jego wyraz twarzy był taki sam jak zwykle, nie wyrażał żadnych emocji. Ale w jego oczach widać było wściekłość jak nie furię i iskierki czego, co ciężko było mi ocenić. Ulgi?

- Mason na codzień taki nie jest. Zchowuje się tak, gdy czegoś naprawdę bardzo chce a nie dostaje tego.

- Jasne, nie prosiłam o pomoc. Sama dałabym sobie radę.

-  Na pewo - odpowiedział ironicznie. - Mógłby cię udusić. 

- A ty co tak nagle zacząłeś się mną interesować? - zapytałam się go.

Nie odpowiedział. Miałam odejść , ale zagrodził mi drogę ręką. Zwróciłam się w jego kierunku. Przybliżył swoją twarz do mojej.

- Radzę ci uważać, Veronico. Wiele osób chciałoby się znaleźdź blisko ciebie. Ale większość raczej się ciebie boi. Mimo wszystko znajdą się takie osoby jak mój braciszek.

- Na przykład kto? Kto niby chce się znaleźdź blisko mnie, ale się mnie boi? A najlepiej mi powiedz, kto się nie boi poza twoim bratem?

Chłopak milczał.

"Mój narzeczony" - odpowiedziałam sobie w myślach.

- Muszę ci uświadomić, że nie jestem zwykłą dziewczyną. Potrafię być groźna. Umiem się obronić. Nie potrzebuję ochroniarzy. I ostrzegam cię, jestem zdolna do wszystkiego - mówiłam, przybliżając swoję twarz jeszcze bliżej. Czułam wściekłość. Wiedziałam, że może zobaczyć to w moich oczach. Patrzył się na mnie i w jego oczach również płonął gniew.

- Doprawdy? Ulżyło mi, bo myślałem, że będę musiał za tobą wszędzie chodzić by cię chronić bo sama nie dasz rady - odpowiedział zgryźliwe, opuszczając rękę.

Odeszłam, jednak coś w środku mnie tego nie chciało. Coś we mnie krzyczało, że chce być tak blisko Edwarda, jak wcześniej. Nie wiedziałam co to jest. Szybko wyrzuciłam te myśli z głowy i poszłam na lekcje.

Reszta lekcji minęła szybko i spokojnie. Edward unikał mnnie tak, jak ja jego. Emily i Jerremy bardzo chcieli wiedzieć, co się wydarzyło pomiędzy mną, Masonem i Edwardem, ale powiedziałam, że im poźniej opowiem. Natomiast oni przedstawili mi swoje przyjaciółki. Były to Myszka Lily Chase, jej mama jest sekretarką i Króliczka Ashley Belent. Są one dla siebie BFF. Ashley nie znałam tylko dlatego, że chodzi do klasy z Jerremy'm. Okazało się, że obie są moimi fankami. To znaczy Ashley tak twierdziła. Króliczka jest w żeńskiej drużynie bejsbolowej. Natomiast Lily jest najlepszą uczennicą w naszym roczniku. Dowiedziałam się również, że Edward i Mason są bliźniakami niejednojajowymi a ich ojciec to zastępca dyrektora. Po szkole poszłam z lisami do mnie. Udało nam się sprzątnąć strych, piwnicę, ostatni pokój na piętrze i szopę. Nie mając co robić, Emily zadzwoniła do ojca by przywióżł nam potrzebne rzeczy do pomalowania ścian, wymienienia podłogi, okien i drzwi. Gdy na niego czekaliśmy, odrobiliśmy lekcje. Po półgodzinie przyjechał pan Verten. Nie był sam. Przywiózł ze sobą pomocników. Z ich pomocą podłoga, okna i drzwi były wymienione w 4 godziny. Udało nam się pomalować wszystkie pokoje na dole. Również wymienili mi ogrodzenie i furtę, prowadzącą do mojego domu. Następnie poszliśmy na kolację. Z domu lisów zamówiliśmy meble, które mają jutro przywieźdź. Tak się skałdało, że jutro mamy dzień wolny. Zostałam u Vertenów jeszczę chwilę a do domu wróciłam na 22. Odrazu poszłam spać, wcześniej przebierając się piżamę. Jednak jakieś światło nie pozwalało mi usnąć. Dobywało się z mojej torby. Otworzyłam ją. Był to Kryształ. Ostrzegał mnie. 

"Jutro coś się wydarzy. Nie jestem pewna czy coś złego czy dobrego" - powiedziałam w myślach.

Potych słowach zasnęłam.

Advertisement